Działalność społeczna może i powinna być efektywna i efektowna tak jak działania firm czy instytucji. Nie powinna być przedmiotem kompleksów, tak jak nie mamy powodów sądzić, że to co polskie nie może być „po niemiecku” solidne. Warunki sukcesu w każdej – społecznej czy profesjonalnej aktywności – są w pewnych istotnych kwestiach zbliżone.
Analiza tysięcy przypadków tego, jak żyją i pracują przedstawiciele różnych narodowości, pokazuje charakterystyczne różnice między nimi. Szerzej uwydatniają pewien kulturowy rys. Wiemy zatem, że Amerykanie to urodzeni optymiści, Niemcy są solidni i pracowici, Holendrzy i Chińczycy doskonale odnajdują się w handlu, we Włochach cenimy wyczucie stylu i elegancję, a Czesi to wesołki. Analogicznie Polacy na tym tle mają więcej fantazji niż Szwedzi czy Norwegowie, są bardziej solidni niż Włosi albo Grecy, ale też mniej dokładni od Szwajcarów. Myślę jednak, że jest też coś bardzo zasadniczego, co na nas jako narodowość wyróżnia. Rzecz w tym, że nam się tylko czasami udaje.
Nie chodzi tu o żadne szczęście. Zwracał na to uwagę pewien człowiek, który z działalności społecznej wyszedł i dobrze opisał głębszy sens pracy jako takiej. Jemu się nie udaje nigdy, on po prostu dobrze i mądrze wykonuje swoje obowiązki. Świadomie unika stwierdzenia „udało się!” używając wspólnotowego „zrobiliśmy to!”. Jest w tym uzasadnione w pełni poczucie wartości, ale też ukierunkowanie sposobu działania dla siebie i innych. W jego przypadku nie chodzi tylko o konsekwentne postępowanie zgodnie z założonym planem. Przecież wypełnienie punktów właśnie może się „udać”, nie być zasługą, tylko efektem presji albo sprzyjających okoliczności. Naprawdę na „zrobiliśmy to” zasługuje to, co jest potrzebne, leży w zakresie możliwości i wystarczająco nas motywuje. Takie wyzwania mają swój ciężar, wobec tego cechuje je także wartość. To do nich z powodzeniem moglibyśmy też przyłożyć „niemiecką solidność” albo „włoska elegancję” i porównania nie wypadną fałszywie.
Kiedy „udaje się” zorganizować wiejski festyn albo wyprodukować nagrody na środowiskowe zawody sportowe widać w tym swego rodzaju ulgę, że sprawy dobiegły szczęśliwego końca. Nie wydarzyła się katastrofa i cel osiągnięto. Uff… Niektóre firmy czasem też działają w takim trybie, nie jest to jednak sposób myślenia, który sprawdza się w gospodarce. Świat nieustannie dąży do eliminowana zagrożeń i słabych punktów w przepływie informacji, pieniędzy czy też dostaw. Nowoczesność to tak naprawdę niwelowanie ryzyk. Czasem słyszymy o wypadkach czy wyłączeniach prądu, więc tysiące transakcji się nie udaje, ale miliardy dochodzi do skutku. Świat działa i kręci się nie dlatego, że „się udaje”, ale z powodu coraz doskonalszych narzędzi i procedur zarządzania i realizacji. W mniejszej skali dotyczy to każdego, kto chce osiągnąć cokolwiek choćby z niewielką grupą ludzi, na przykład w swoim otoczeniu.
Możemy się wybrać w podróż na koniec świata lub próbować zbudować na wsi stadion, ale przedtem zadajmy pytanie o to, czy to ma szansę „się udać”. Być może jednemu na tysiąc, a i tak zapewne szczęście zostanie wsparte jakimiś rzeczywistymi atutami. Nie warto liczyć na samo szczęście, nie trzeba też jedynie na siebie, przede wszystkim trzeba „liczyć”, ale też zarządzać, nawet w małej skali. Zarządzajmy, jeśli ma to dotyczyć nawet dwóch czy trzech osób. Róbmy raczej to, co naprawdę potrzebne, leży w naszej mocy i dla czego odnajdujemy dość motywacji. To się nie uda – tylko stanie, jeśli się postaramy.
Sławomir DOBURZYŃSKI
Artykuł opracowany w ramach kampanii społecznej #IDEEprzezWieś